LEKCJA O WIERNOŚCI
Po ponad siedmiu miesiącach spędzonych w Mansie cały czas
jeszcze nie mogę nadziwić się miłością najmniejszych Murzyniątek, które niemal codziennie spotykam na misji.
Przez ostatnie dwa tygodnie prawie każde przedpołudnie spędzałam
na malowaniu od zewnątrz murów otaczających naszą placówkę. Każdego dnia, bez
wyjątku, nagle obok mnie pojawiała się gromadka Dzieci. Twarze dla mnie znane i zupełnie
nowe. Z częścią z nich udawało mi się wymienić kilka zdań. Część potrafiła się
tylko przywitać. Niektóre przystawały zaledwie na chwilę i pozostawiając po sobie
uśmiech maszerowały dalej w swoim kierunku. Większość usiadała obok,
obserwowała, kontynuowała dziecięce rozmowy i zabawy. Cześć siedziała i tylko milczała. Po prostu była. Malując w ostatnich
dniach w Pre-school mogę usłyszeć swoje imię dobiegające tym razem z drzewa.
Dzieci nie mogę wchodzić na teren szkoły, dlatego szukają innego rozwiązanie.
Obserwują, co robię razem z Sylwią, krzyczą coś w tutajszym języku bemba. I tak wiernie każdego dnia.
Idąc wiejską drogą na market, nagle zza przydrożnych domków wyłania
się dziecięce mrowisko. Znowu słyszę swoje imię, widzę machające rączki, zanim
się obejrzę czuję, że ktoś ściska moją dłoń. Czasami kończy się to
przepychanką, jakby była ona czymś bardzo cennym. Towarzysze podróży mnożą sie bardzo
szybko. Samotny spacer jest tu raczej niemożliwością.
Siedząc w kościelnej ławce niespodziewanie wyczuwam
przysuwające się po ławce afrykańskie Pzylepki. Jadąc rowerem do sklepu znowu
słyszę dziecięce krzyki, spostrzegam czekoladowe uśmiechy, czasami czekoladowi
biegacze próbują dogonić mój rower. Idąc do Oratorium widzę kolejną podbiegającą
grupkę Dzieci. Pojawiają się nagle z różnych stron. A jeszcze chwile temu była
ich zaledwie garstka.
Wiem, dla większości z tych Dzieci jestem tylko atrakcją,
jestem po prostu muzungu, białym człowiekiem. A atrakcja przyciąga szczególnie Dzieci. Ale ich
dobre oczy, szczere uśmiechy i poświęcone mi minuty z mojej perspektywy znaczą
o wiele więcej i bardzo mnie zawstydzają. Zawstydza mnie ich wierność. Są tak,
gdzie ja jestem. Niby TYLKO są, ale dla mnie AŻ są. Kolejny raz zamykam oczy i wzruszam się z
wdzięczności. I modlę się po cichu o wierność w miłowaniu - nie tylko tych Najmniejszych.