NAJKRÓTSZA DROGA
Każdego dnia na misji spotykam dziesiątki lub setki Dzieci.
Z większością z nich, zwłaszcza tą najmłodszą, rozmowa kończy się na kilku
słowach i zwrotach, których z czasem nauczyłam się w języku bemba. Tylko niewielka
grupa rozumie i potrafi odpowiedzieć cokolwiek po angielsku. Przez pierwsze
tygodnie spędzone w Mansie bardzo mnie to krępowało. Dla Dzieci od samego
początku nie stanowiło to żadnej bariery, ja jednak potrzebowałam czasu, by
nauczyć się tej najkrótszej drogi do drugiego człowieka, by One mogły mnie jej
nauczyć - uśmiechu.
Nigdy nie poznamy całego dobra, jakie może dać zwykły uśmiech - Matka Teresa z Kalkuty miała rację. W Mansie Dzieci rozdają swoje czekoladowe uśmiechy na każdym
kroku. Pierwsze docierają do mnie już o poranku, kiedy wracam z Eucharystii.
Dzieci ze szkoły garażowej wiernie schodzą się przed czasem w pobliże naszego
domku i czekają na swoje zajęcia. Nawet nie zdają sobie sprawy, z jaką mocą
ich uśmiech rozgania czasami czarne chmury, które chciałyby zabrać mi radość
nowego dnia. Zbiegające się ze wszystkich stron Uśmiechy witają mnie w
Oratorium, przeganiając skutecznie częste zmęczenie i zniechęcenie. Uśmiechy też mnie
żegnają kolejny raz przypominając, że było warto. Kolejne co chwila dostrzegam z
kościelnej ławki, skradają się do środka przez okno albo drzwi. Najpiękniejsze
są wieczorem przy zachodzącym słońcu, kiedy towarzyszą im najmocniej o tej porze święcące,
uśmiechnięte oczy.
Pokochałam te czekoladowe Uśmiechy. Pokochałam ich
szczerość, niewinność, ufność i dobro. Najkrótsza droga, której cały czas
jeszcze się uczę. Dostępna nie tylko dla Dzieci. Dostępna nie tylko w Mansie.
Prosto od serca do serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz