W WALCE Z MATEMATYKĄ
Każdy kolejny dzień spędzony w Mansie jest dla mnie
potwierdzeniem, że moja misja faktycznie nie jest misją specjalną. Ale jest
misją wyjątkową. Wyjątkową nie dlatego, że robię tutaj wielkie rzeczy. Patrząc
po ludzku są to rzeczy bardzo błahe. W wyjątkowość przystraja je miłość. Tak
jak całe nasze życie.
Mimo, że jestem humanistką, okazuje się, że matematyka nie
była mi obca. W Polsce większość moich działań przynosiła konkretny zysk. Dobre
wyniki na uczelni - stypendium i pochwały. Dołożone starania - usłyszane w
nagrodę dobre słowo. Dorywcze prace - konkretny pieniądz. Udzielona pomoc - często
zabezpieczenie, że i ja kiedyś będę mogła na nią liczyć. Skrupulatnie dzieliłam
czas.
Mansa nie przynosi zysku. Nie przynosi go patrząc po ludzku.
Nie robię tutaj kariery zawodowej. Owoce nauki Dzieci angielskiego są jak do
tej pory bardzo marne. Europejskie metody wychowawcze okazują się być często
bezskuteczne. Godziny spędzone na czekaniu wydają się być bezsensowną stratą czasu. Podobnie
podlewanie nasionek, które i tak nie wyrastają, bo słońce błyskawicznie wysysa
każdą kropelkę wody. Nie inaczej jest ze śpiewaniem w chórze, kiedy śpiew
oznacza jedynie poruszanie się do rytmu. Bieganie za piłką czy kręcenie skakanką wokół
własnej osi w Polsce nie przyniosłoby żadnych notowań. Tak samo malowanie palcem
po ziemi i wycinanie kółeczek z kolorowego papieru.
Mansa przynosi zysk o wiele większy. Św. Matka Teresa
powtarzała często, że nie ważne, co robimy, ale ile miłości w to wkładamy. Jedyne
kryterium. Chyba dopiero powoli zaczynam to rozumieć.
Miłość to nie matematyka. Więc walczę. W końcu jestem
humanistką.
Bardzo w temacie dzisiejszego Słowa Bożego:)
OdpowiedzUsuń