W ŚWIECIE PARADOKSÓW
Afrykańska rzeczywistość to świat paradoksów. Może po roku
czasu mi się uda, ale jak na razie nie potrafię jej pojąć.
Tobua to mąka rozrobiona z wodą. Nie zawsze z ciepłą. Ulubiony
napój Dzieci z naszej szkoły garażowej. Zapachem przypomina polskie chrupki
kukurydziane. Dzieci dostają ją na zakończenie lekcji zazwyczaj trzy razy w
tygodniu - w poniedziałek, środę i piątek. Pytają o nią każdego dnia. Czasami
jest dobrą mobilizacją, by być grzeczniejszym lub w ogóle przyjść do szkoły. Dzieci
dokładnie oblizują kubki palcami, żeby nic się nie zmarnowało. Sięgają do
samego dna. Chętnie zgłaszają się do mycia, bo to szansa, że jeszcze coś więcej
im się dostanie. Szkoła garażowa kończy się o godz. 11.30. W pół godziny
rzeczywistość wokół mnie zmienia się o
180°.
Dzieci z Pre-school dostają lunch od poniedziałku do
czwartku o godz. 12.00. Każdemu przysługuje plastikowy, podzielony na trzy
części talerz. Są niebieskie, zielone i czerwone. Dzieci najbardziej lubią czerwone. Nie wiem dlaczego. Stałym składnikiem jest biała papka - szima. Pozostałe miejsca na
przemian zajmuje kurczak, jajecznica lub pieczone kiełbaski z sosem pomidorowym.
Zawsze jest też jakaś surówka. Zazwyczaj jedzenia wystarcza na tyle, by prosić
o dokładkę. Jednak spora część Dzieci nie zjada wszystkiego. W miarę jedzenia
coraz więcej małych i pozlepianych kawałków szimy ląduje na stole. Część trafia
na ziemię. Trochę tak, jakby poprószył delikatny śnieg. Ale w Zambii zimy nie
ma. Po posiłku w ruch idzie miotła. Najpierw zmiata wszystko ze stołu, a potem
z podłogi. Chciałabym ją wyprzedzić i własnymi rękami pozbierać dokładnie
wszystkie resztki jedzenia. Dzieci z naszej szkoły garażowej bardzo by się nimi
ucieszyły. Podobnie te z Oratorium, które czasami podkradają się do drzwi
naszego domku z palcami skierowanymi wymownie w stronę buzi. Ale pozbierać ich nie mogę. Trudno mi na to
patrzeć. Chcę wrócić do pozostałych Dzieci. Próbować zaspokoić ich głód
inaczej...
Kolejny paradoks. Środek zajęć w szkole garażowej. Siostra
przypomina mi, by powiedzieć Dzieciom, że w piątek nie będzie zajęć. Dzieci z Laura
Pre-school jadą nad jezioro. Ja i Sylwia jako nauczyciele jedziemy razem z nimi. Nasze Dzieci zostają. Wiedzą, dlaczego nas nie będzie. Widzę ich smutne oczy i chciałabym zostać z nimi. Ale zostać
nie mogę.
Wjeżdżamy dwoma niewielkimi busami. Jest kilka minut po
godzinie 8. Słońce praży od rana. Dzieci są radosne, część z nich ma nawet
okulary przeciwsłoneczne na buziach. Machają Rodzicom na pożegnanie. W busie
rozlega się głośny śpiew. Wszyscy, których mijamy, powinni nas
usłyszeć. Wivat Laura! Wivat! Zaciśnięte piąstki Dzieci powiewają dumnie w górze. Wyjeżdżając z bramy widzę
gromadki Dzieci. Stoją przy drodze. Obserwują. Ich twarze się nie uśmiechają. Rozpoznaję
niektóre z nich. Przychodzą do Oratorium.
Około godziny później jestem w innym świecie. Piękna
plaża. Błękitna woda. Wskakujące do niej Dzieci i Nauczyciele. Jednym słowem: euforia
radości! Z każdej strony słyszę swoje imię. Mam aparat w ręku, to dlatego. I
choć szczerze cieszę się radością tych Dzieci i bawię się razem z nimi, to
myślami uciekam tam, gdzie zostało moje serce. Czuję, że to niesprawiedliwe. Chciałabym wrócić i tamte Dzieci rozweselić
inaczej...
Afrykańskie paradoksy. Małe i większe. Bolą bardziej i mniej. Każdy
mobilizuje do jeszcze większej miłości. Nie tracę czasu na szukanie odpowiedzi:
dlaczego? Może z czasem przyjedzie do mnie sama. Robię to, co mogę.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń