czwartek, 9 kwietnia 2015

MÓJ NAJMŁODSZY NAUCZYCIEL

Lene ma około 4 latek. Przychodzi do naszego Oratorium prawie każdego dnia. Często pojawia się nagle, nie wiadomo skąd. Zawsze wita mnie uśmiechem, który dociera nie tylko do moich oczu, ale za każdym razem porusza moje serce. Tego uśmiechu nie da się nie odwzajemnić, przynajmniej ja nie potrafię.  




Lene mieszka niedaleko naszej placówki, ma młodszego brata i starszą siostrę. Jest szczęściarzem, bo ma jeszcze obu rodziców. Patrząc na Lene pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy jest Jego strój. Zazwyczaj są to bardzo brudne, często mokrawe (również od moczu), porozciągane albo podarte ubranka. Często jedna z małych rączek służy za pasek i wstrzymuje spodenki przed zgubieniem ich w drodze. Drugą rączką Lene macha biegnąc w moją stronę. Nie nosi butów, Jego małe stópki nauczyły się zambijskiej ziemi już chyba na pamięć. Ma wielkie, błyszczące oczy, okrąglą buzię i piękny uśmiech. Bardzo często przychodzi z zasmarkanym noskiem. Na główce wyraźnie widać białe plamy - oznaka grzybicy.




Lene jest moim najmłodszym zambijskim nauczycielem miłości. Nie umiem pojąc, że tak wiele może się jej zmieścić w tak malutkim serduszku. Wszystkie zewnętrzne niedoskonałości znikają bardzo szybko, kiedy oczy serca zaczynają dostrzegać to, co najważniejsze. Bez wahania biorę Lene na ręce, podrzucam, spaceruję, wygłupiam się. Słyszę jego delikatny śmiech. Chciałabym dać Mu skrawek miłości, ale to On zawsze wyprzedza mnie pierwszy. Taki to z Niego łobuz. Patrząc na Niego przypominam sobie słowa Jezusa: Jeśli się nie staniecie jak dziecko... . Dziecko jakim jest Lene, który zaraża radością, kocha bez warunków, ufa i nie zadaje zbędnych pytań.  

Pokochałam Lene. Przedczoraj Mu o tym powiedziałem w bemba, by mieć pewność, że rozumie: Sendameni po! Odpowiedział mi tym samym. Uszczypnęłam Go palcami w policzki i mocno uścisnęłam. I znowu przypomniałam sobie, że największym szczęściem naprawdę jest kochać i być kochanym. Tylko tyle i aż tyle.