sobota, 9 maja 2015

LEKCJA O WIERNOŚCI

Po ponad siedmiu miesiącach spędzonych w Mansie cały czas jeszcze nie mogę nadziwić się miłością najmniejszych Murzyniątek, które niemal codziennie spotykam na misji.

Przez ostatnie dwa tygodnie prawie każde przedpołudnie spędzałam na malowaniu od zewnątrz murów otaczających naszą placówkę. Każdego dnia, bez wyjątku, nagle obok mnie pojawiała się gromadka Dzieci. Twarze dla mnie znane i zupełnie nowe. Z częścią z nich udawało mi się wymienić kilka zdań. Część potrafiła się tylko przywitać. Niektóre przystawały zaledwie na chwilę i pozostawiając po sobie uśmiech maszerowały dalej w swoim kierunku. Większość usiadała obok, obserwowała, kontynuowała dziecięce rozmowy i zabawy. Cześć siedziała i tylko milczała. Po prostu była. Malując w ostatnich dniach w Pre-school mogę usłyszeć swoje imię dobiegające tym razem z drzewa. Dzieci nie mogę wchodzić na teren szkoły, dlatego szukają innego rozwiązanie. Obserwują, co robię razem z Sylwią,  krzyczą coś w tutajszym języku bemba. I tak wiernie każdego dnia.

Idąc wiejską drogą na market, nagle zza przydrożnych domków wyłania się dziecięce mrowisko. Znowu słyszę swoje imię, widzę machające rączki, zanim się obejrzę czuję, że ktoś ściska moją dłoń. Czasami kończy się to przepychanką, jakby była ona czymś bardzo cennym. Towarzysze podróży mnożą sie bardzo szybko. Samotny spacer jest tu raczej niemożliwością.




Siedząc w kościelnej ławce niespodziewanie wyczuwam przysuwające się po ławce afrykańskie Pzylepki. Jadąc rowerem do sklepu znowu słyszę dziecięce krzyki, spostrzegam czekoladowe uśmiechy, czasami czekoladowi biegacze próbują dogonić mój rower. Idąc do Oratorium widzę kolejną podbiegającą grupkę Dzieci. Pojawiają się nagle z różnych stron. A jeszcze chwile temu była ich zaledwie garstka.  

Wiem, dla większości z tych Dzieci jestem tylko atrakcją, jestem po prostu muzungu, białym człowiekiem. A atrakcja przyciąga szczególnie Dzieci. Ale ich dobre oczy, szczere uśmiechy i poświęcone mi minuty z mojej perspektywy znaczą o wiele więcej i bardzo mnie zawstydzają. Zawstydza mnie ich wierność. Są tak, gdzie ja jestem. Niby TYLKO są, ale dla mnie AŻ są. Kolejny raz zamykam oczy i wzruszam się z wdzięczności. I modlę się po cichu o wierność w miłowaniu - nie tylko tych Najmniejszych.