sobota, 21 lutego 2015

BOSA DROGA KRZYŻOWA

Pierwszy piątek Wielkiego Postu. Moje myśli uciekają do Polski i piątkowych Dróg Krzyżowych, którymi jak co roku w tym czasie kończyłam każdy tydzień. Dopiero na kilka godzin przed 17.00 dowiaduję się, że na tę samą drogę wybiorę się także tutaj w Mansie. Moje serce się cieszy. O planowanym czasie kościół jest jeszcze zamknięty. Dwie grupki kobiet siedzą na ziemi i ławce. Rozmawiają. Ja razem z Sylwią i gromadką Dzieci gram w klaskane łapki blisko tylnego wejścia. Drzwi otwierają się ostatecznie o godz. 17.10. Na początku kościół jest prawie pusty. Po kilku minutach w skromnej procesji przed ołtarz wychodzi Ksiądz, obok Niego dwóch ministrantów ze świecami w ręku, a pośrodku nich trzeci z krzyżem. Rozpoczęcie o kolejne minuty wstrzymuje oczekiwanie na osobę czytającą rozważania. Cały czas dochodzą nowe osoby. Kościół powoli się wypełnia. W końcu zjawia się dwóch mężczyzn z niewielkimi książeczkami w ręku. Teraz wszystko jest już gotowe. Moja pierwsza zambijska Droga Krzyżowa rozpoczyna się ok. godz. 17.25.

Ministranci z krzyżem ustawiają się przy pierwszej stacji. Obrazy rozmieszczone są na ścianach na około całego kościoła. Słyszę znaną mi melodię i teraz również już znane mi słowa: Utubeleleko luse (Zmiłuj się nad nami). Niczego nie rozumiejąc jestem jakby poza tym, co się właśnie dzieje. Ludzie obracają się wodząc wzrokiem za wędrującym krzyżem. Część wychodzi z ławek, by ułatwić sobie klękanie. Podobnie i ja. Przy 4 stacji zauważam obok siebie małego Chłopca. Ma około 7 lat. Zaczepia innego, dlatego delikatnie krzyżuję moje ręce pod Jego brodą i powolutku przysuwam do siebie. Niepewnie podnosi na mnie wzrok. Nie wzbrania się. Razem ze mną klęka i wstaje. Z każdą stacją Jego chude ciałko coraz bliżej przysuwa się do mojego. Co chwila zerka na mnie swoimi białymi oczami i delikatnie się uśmiecha. Ja robię to samo. Przez chwilę spoglądamy sobie głęboko w oczy. Widzę w nich tyle niewinności, dobra i ciepła. Jednocześnie tyle potrzeby miłości. Smyram mojego nowego Przyjaciela palcem po policzku i z powrotem kieruję swoje spojrzenie na krzyż. Szukam odpowiedzi, jak kochać. Szukam zrozumienia, co to miłość.

Dopiero po kilkunastu minutach zauważam bose stópki tego Chłopca. Rozglądam się wokół i nagle dostrzegam ich wiele wokół siebie. Pod spodem mają taki sam kolor, jak nasze. Jedynie skóra wydaje się być twardsza. Zaprawiona do chodzenia od chodzenia.




Myślę o moich stopach. Przypominam sobie, kiedy to spróbowałam chodzić na boso po kamyczkach wkół naszego domku. Może nie bardzo, ale było to bolesne, więc szybko założyłam buty z powrotem. Po jednej z ulew zdjęłam sandały i szłam na boso przez błoto połączone z gliną. Tym razem nie bolało, ale zaraz po umyłam nogi i założyłam skarpetki. Było mi zimno.

Myślę o moim życiu. Podobnie i tutaj uciekam przed chodzeniem boso. Szukam prostych dróg, równych, suchych, bezbolesnych. Zakładam wygodne buty. Narzekam, kiedy mnie obcierają. Porzucam, kiedy zaczynają się psuć. Szukam dla siebie tych idealnych.

Moja pierwsza Droga Krzyżowa w Afryce powoli się kończy. Klęczę zawstydzona i wdzięczna za kolejną lekcję pokory i lekcję prawdy o sobie. Dziękuję za afrykańskie bose stópki dodające mi odwagi, by wybierać też te trudne, niewygodne drogi.




Jak się później okazało, tym chłopcem był Matthew. Wychodząc z kościoła złapał mnie mocno za rękę. Zapytał, czy jutro jest Oratorium. Ucieszył się z twierdzącej odpowiedzi. Jeszcze z oddali z uśmiechem spojrzał w moją stronę i pomachał. To było ostatnie spotkanie naszych oczu. Odwróciłam głowę, ale uśmiech jeszcze przez dłuższą chwilę nie schodził z mojej buzi. Kolejny afrykański Złodziej skradł moje serce. I co najciekawsze, nie czuję się przez to uboższa, ta kradzież za każdym razem daje mi poczucie, że jestem najbogatszym i najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.  




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz