wtorek, 11 listopada 2014

W WALCE Z MATEMATYKĄ

Każdy kolejny dzień spędzony w Mansie jest dla mnie potwierdzeniem, że moja misja faktycznie nie jest misją specjalną. Ale jest misją wyjątkową. Wyjątkową nie dlatego, że robię tutaj wielkie rzeczy. Patrząc po ludzku są to rzeczy bardzo błahe. W wyjątkowość przystraja je miłość. Tak jak całe nasze życie.




Mimo, że jestem humanistką, okazuje się, że matematyka nie była mi obca. W Polsce większość moich działań przynosiła konkretny zysk. Dobre wyniki na uczelni - stypendium i pochwały. Dołożone starania - usłyszane w nagrodę dobre słowo. Dorywcze prace - konkretny pieniądz. Udzielona pomoc - często zabezpieczenie, że i ja kiedyś będę mogła na nią liczyć. Skrupulatnie dzieliłam czas.

Mansa nie przynosi zysku. Nie przynosi go patrząc po ludzku. Nie robię tutaj kariery zawodowej. Owoce nauki Dzieci angielskiego są jak do tej pory bardzo marne. Europejskie metody wychowawcze okazują się być często bezskuteczne. Godziny spędzone na czekaniu wydają się być bezsensowną stratą czasu. Podobnie podlewanie nasionek, które i tak nie wyrastają, bo słońce błyskawicznie wysysa każdą kropelkę wody. Nie inaczej jest ze śpiewaniem w chórze, kiedy śpiew oznacza jedynie poruszanie się do rytmu. Bieganie za piłką czy kręcenie skakanką wokół własnej osi w Polsce nie przyniosłoby żadnych notowań. Tak samo malowanie palcem po ziemi i wycinanie kółeczek z kolorowego papieru.  

Mansa przynosi zysk o wiele większy. Św. Matka Teresa powtarzała często, że nie ważne, co robimy, ale ile miłości w to wkładamy. Jedyne kryterium. Chyba dopiero powoli zaczynam to rozumieć.




Miłość to nie matematyka. Więc walczę. W końcu jestem humanistką.


1 komentarz: